Marzec 2019, ostatnie dni miesiąca...
Popołudnie, wybrałam się do biblioteki w centrum handlowym by oddać książkę. Jechałam ruchomymi schodami na 2 piętro na którym jest biblioteka i wtedy kiedy schody zrównywały z podłogą stał ktoś przy barierach schodów...
Stał On, Główny Obiekt Myśli!
Cholera, mieszkam w pół milionowym mieście w którym jest z miliard różnych miejsc i akurat musiałam go spotkać!
Miliard, ba bilion miejsc...
Miałam na początku chwilę zwątpienia, że może to ktoś tylko bardzo podobny, ale od razu mnie poznał.
Stał, spojrzał się na mnie i powiedział "Cześć"! Ten to ma tupet!
Byłam w szoku! Ostatnią rzeczą jaką się mogłam spodziewać było spotkanie go ponownie. A jeszcze tym bardziej nie spodziewałam się, że mnie rozpozna. Chyba nawet się uśmiechnął, chociaż nie jestem już tego pewna, bo były to dla mnie za wielkie emocje...
Serce zaczęło mi mocno bić w klatce, wyrywało się wręcz niej, nogi zmiękły, ale...
No właśnie chciałam zachować resztki klasy i godności jaka mi jeszcze pozostały, dlatego postarałam się mimo miękkich nóg przejść obok niego pewnie jednocześnie odpowiadając mu z największą na jaką mnie było stać obojętnością połączoną z pogardą pokazującą, że mam go w głębokim poszanowaniu, marne "Cześć".
Ironią jest to, że odbierałam z biblioteki książkę o idealnie pasującym tytule "Bez pożegnania"...
Przecież nigdy facet nie potrafi zakończyć znajomości z klasą, zwykle pożegnanie polega na milczeniu i domyśleniu się o co chodzi, chociaż Główny Obiekt Myśli póki co wykazał się największą klasą z wszystkich facetów w moim życiu, bo sam do mnie zadzwonił. Żenujące, wiem.
Kątem oka widziałam, że czekał na atrakcyjną blondynkę, dość czule się przywitali i... poszli tam, gdzie kiedyś my poszliśmy na spotkanie...
Wracałam do siebie, roztrzęsiona, z głową pełną galopujących myśli...
Przede wszystkim pomyślałam jaką jestem totalną durną idiotką!
Taka jest prawda, że chociaż nikomu o tym nie opowiadałam, sama przed sobą musiałam się przyznać, że myślałam o nim. Siedział mi w głowie. Nawet jak jechałam do tej nieszczęsnej biblioteki to pomyślałam o nim! No i bach, masz babo co chciałaś!
Zobaczyłaś, że ma się świetnie i na dodatek spotyka się z kimś z kim tworzy parę jak z reklamy. Pewnie to coś poważnego, a nie jak z Tobą, końcu jak to powiedział " to nie było nic poważnego".
Ona wyglądała jak z reklamy, a ja? Reklamacja, odrzut. W takich momentach osiąga się pewność siebie zleżałej kanapki.
To żałosne. On miał mnie już dawno za sobą. W końcu ma swoją piękną blondyneczkę.
I to aż łzy napływają mi do oczu, bo jak sobie pomyślałam jak on mnie potraktował i zranił i jak kot spadł na cztery łapy. Wszedł w moje życie, narobił bałagan i zostawił w tym chaosie samą. Wraz z jego pojawieniem pojawiły się w moim życiu komplikacje, z którymi musiałam sobie sama poradzić, a mimo to, że zniknął sprawił, że wiele spraw nabrało nie koniecznie korzystny obrót.
I mimo upływającego czasu, nie potrafię odnaleźć spokoju duszy. Nie drążę tego tematu z ludźmi z otoczenia, bo sama sobie uświadamiam jaka jestem śmieszna. Ludzie potrafią po rozpadzie kilku letniego związku wejść w kolejny w przeciągu kilku tygodni, a ja nie potrafię zebrać się w pełni do kupy po czymś co nigdy nie istniało. Owszem dla mnie istniało, ale tylko dla mnie i w tym problem. Dlatego opisywanie tego w blogu właśnie traktuję jako terapię, która pomoże mi zamknąć ten epizod, bo muszę się wziąć w garść.
Los już taki trochę jest niesprawiedliwy, że często ci co nas dotkliwie zranili żyją sobie szczęśliwie. Widać było po nim, że zadowolony, nie mogący się doczekać spotkania z swoją pięknością. Przykre to dla mnie, że mi się nie udało kogoś spotkać. Jestem sama. A niech on sobie ma tą blondyneczkę, tylko dlaczego do mnie jakoś los nie potrafi się uśmiechnąć?
Też jako, że wierzę w znaki, przeznaczenie jak i karmę pomyślałam, że może to przykre zdarzenie było w jakimś celu? To było jak zimny prysznic. Jakby w celu zrozumienia, że pora zakończyć to wszystko. W końcu ileż można mieć kogoś w głowie, kto nie żałuje, że nie ma mnie w jego życiu. Żyje sobie szczęśliwy z kimś innym, a ja jestem (nudnym) wspomnieniem. Pewnie nawet go nie ruszyło to spotkanie, nie miało dla niego żadnego znaczenia, od taki peszek. W ogóle to takie dziwne, że go spotkałam. Takie dla mnie nie pojęte. Sama nie wiem czy chciałam go spotkać czy nie. Czy bym wolała, żeby mnie nie poznał czy właśnie, że mnie poznał, chociaż czy to ma jakieś znaczenie? Żadnego.
Zegarek, który noszę na ręce przestał mi działać, pewnie trzeba wymienić baterię i może od tego momentu liczyć czas, nowy czas, może szczęśliwszy może.
________________________________
* Edward Stachura
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz